Jezus obecny w codzienności
„Jest to bardzo pożyteczne wiedzieć, gdzie się ukrywa Oblubieniec, by Go móc znaleźć z pewnością” (PD 1, 8).
Łatwo jest nam mówić, że poszukujemy Boga i pragniemy się z Nim zjednoczyć. Okazuje się jednak, że wcale nie daje się On tak łatwo znaleźć tam, gdzie my postanowiliśmy go szukać. I wówczas równie łatwo przychodzi na nas zniechęcenie, frustracja, czy nawet gniew – przecież mieliśmy tak dobre chęci!
Czy to znaczy, że Bóg nie odpowiada na pragnienie, które w nas wzbudza? Albo że w ogóle nie jest obecny w naszym życiu? Nie. On jest obecny. Ale nie zawsze tam, gdzie my chcielibyśmy go znaleźć.
„By wejść do tych bogactw mądrości, trzeba iść przez ciasną bramę, to jest przez krzyż. Zaś niewielu pragnie przez nią wchodzić, natomiast wielu pragnie rozkoszy, do których się przez nią wchodzi” (PD 37, 13).
Rozważanie kolejnych stacji drogi krzyżowej Chrystusa pozwala nam dostrzec Jego obecność w tych momentach i wydarzeniach, które my wolelibyśmy raczej pominąć milczeniem. Są to momenty miłości, która wymaga przekroczenia siebie; która domaga się wyjścia z własnej „strefy komfortu”. Jeśli jednak naprawdę pragniemy bliskości Chrystusa, powinniśmy szukać Go przede wszystkim na krzyżu – tam, gdzie Jego miłość ukazała się w całej pełni.
— Stacja I —
Jezus skazany na śmierć
„Nie miej podejrzeń w stosunku do brata, abyś nie utracił czystości serca” (SŚM 184).
Osądzanie jest nieodłączną częścią życia. Wciąż oceniamy produkty, efekty pracy, wiarygodność osób, które coś nam oferują, albo o coś nas proszą. Osądzanie staje się jednak niebezpieczne, gdy zaczynamy samych siebie uznawać za nieomylnych.
Przykład niewinnie osądzonego Chrystusa powinien nas otrzeźwić – tak jasno pokazuje, jak omylne bywają nasze sądy. Jedyny naprawdę niewinny został w majestacie prawa skazany na śmierć. Lepiej nie sprawdzać, jak bardzo my możemy się pomylić.
Jezu, naucz mnie dostrzegać Cię obecnego we wszystkich niesprawiedliwie osądzanych. Po móż mi doświadczyć Twojej bliskości wówczas, gdy my sam jestem – tak jak Ty – niesłusznie oceniany.
— Stacja II —
Jezus bierze krzyż
„Miłuj trudy i uważaj je za mało znaczące, aby pozyskać łaskę Oblubieńca, który nie zawahał się poświęcić swego życia dla ciebie” (SŚM 93).
Codzienność jest pełna wyzwań, które pojawiają się przed nami i domagają się jakiejś reakcji. Najczęściej nie pachną heroizmem, ani wielką przygodą. Pierwszym z nich jest wstanie z łóżka i przyjęcie dnia, który się rozpoczyna. Zwykle wolelibyśmy od nich uciec, albo zrzucić je na kogoś innego.
Krzyż Jezusa też nie miał w sobie nic pociągającego. Jezus jednak przyjmuje go. Dzięki temu te dwie proste belki na wieki staną się symbolem szalonej miłości, która sprawiła, że Bóg oddał życie za swoje stworzenie.
Jezu, naucz mnie dostrzegać Twój krzyż w moich codziennych wyzwaniach i przemieniać go w znak mojej miłości i oddania. Daj mi siłę do niesienia krzyża, który dla Ciebie zdecydowałem się podjąć.
— Stacja III —
Jezus upada po raz pierwszy
„W utrapieniach spiesz ufnie do Boga, a otrzymasz siłę, światło i mądrość” (SŚM 65).
Wydaje się, że gdzie jak gdzie, ale w moich słabościach, grzechach i upadkach Bóg na pewno nie jest obecny. Nosimy w sobie wizję życia duchowego, które powinno być pasmem nieustannych sukcesów. Bóg jednak czasem dopuszcza upadek, by wybić nas z duchowej pychy, pragnienia zdobycia świętości na własnych warunkach.
I właśnie tam, na dnie naszego wstydu i upokorzenia możemy zobaczyć, że obok nas leży Chrystus, przygnieciony ciężarem swojego krzyża. I wtedy zostaje nam jedno: razem z Nim powstać. Tyle razy, ile będzie potrzeba.
Jezu, pomóż mi dostrzegać w moich upadkach okazję do wybierania Ciebie ciągle na nowo. Naucz mnie w chwilach słabości kierować wzrok ku Tobie, z Ciebie czerpać siłę do walki i nadzieję na zwycięstwo.
— Stacja IV —
Jezus spotyka Matkę
„Miłość nie polega na odczuwaniu wielkich rzeczy, lecz na wielkim ogołoceniu i cierpieniu dla Umiłowanego” (SŚM 114).
Miłość często kojarzy nam się z wielkimi porywami serca, płomienną tęsknotą i euforyczną radością spotkania. Jeśli jednak mieliśmy szczęście doświadczyć dorastania z kochającymi się rodzicami, wiemy, że miłość w znakomitej większości składa się z drobnych, codziennych gestów. Cichych ofiar, o których nie wie nikt poza tym, kto je składa. Taka jest miłość prawdziwa. O wiele prawdziwsza, niż jakikolwiek filmowy romans.
Na drodze krzyżowej Jezus nie spotkał nikogo, kto kochałby Go bardziej, niż Matka. I być może żadne inne spotkanie nie kosztowało Go więcej.
Jezu, daj mi odwagę, bym umiał wybierać miłość, która kosztuje. Ukaż mi wartość drobnych, codziennych ofiar, dzięki którym mogę krok po kroku zbliżać się do Ciebie.
— Stacja V —
Jezus przyjmuje pomoc Szymona
„Kto sam upada, sam jest w upadku, a niewiele ceni swoją duszę, kto sam sobie ufa” (SŚM 8).
Tak bardzo zależy nam, żeby zaznaczyć swoją samodzielność i samowystarczalność. Tak często rodzi się w nas gniew, gdy czujemy się zmuszeni do przyjęcia czyjejś pomocy. Rośniemy w przekonaniu, że lepiej zrujnować siebie lub zranić drugą osobę, niż pozwolić sobie na okazanie słabości.
Zupełnie w poprzek takiemu myśleniu staje postawa Jezusa. On, będąc Bogiem, przyjmuje ludzką pomoc – i to pomoc wymuszoną. Wystawia swoją słabość na widok publiczny. Poka zuje, że iluzja samowystarczalności może być o wiele większym zniewoleniem, niż zależność od drugiego człowieka.
Jezu, pomóż mi uwolnić się od pychy, która nie pozwala mi przyjąć cudzej pomocy. Naucz mnie dostrzegać Ciebie w każdej pomocnej dłoni, którą wolałbym dumnie odtrącić.
— Stacja VI —
Jezus spotyka Weronikę
„Kto traci okazję, jest jak człowiek wypuszczający ptaka z ręki, gdyż ona już nigdy nie powróci” (SŚM 31).
Myśl, by zareagować, choć inni wydają się nic nie dostrzegać. Wewnętrzne napięcie uwierające jak mały kamyk w bucie. Chwila wysiłku, by skierować myśl gdzieś indziej – byle dalej od sytuacji, która woła o moją reakcję. Okazja, która ucieka – i poczucie ulgi gorzkiej jak piołun. Kto z nas nie zna tego schematu? Opanowaliśmy go do perfekcji. Nie ma nic prostszego, jak znaleźć dobrą racjonalizację.
Gest Weroniki wybija nas z tego zaklętego kręgu bierności. Weronika pokazuje, że można inaczej; że głos, który wyrywa mnie z mojego fałszywego spokoju, to być może właśnie ten sam głos, który tak usilnie i bezskutecznie próbuję usłyszeć podczas modlitwy.
Jezu, naucz mnie wrażliwości na Twoje natchnienia, które zmuszają mnie do wyjścia poza moje utarte schematy. Nie pozwól mi być obojętnym na głos Twojego wezwania.
— Stacja VII —
Jezus upada po raz drugi
„Jeśli nie lękasz się upaść sam, jak chcesz sam się podnieść? Pamiętaj, że dużo więcej może dwóch niż sam jeden” (SŚM 9).
I znowu to samo. A przecież szło już tak dobrze. Już się wydawało, że ten problem można odfajkować. Tymczasem wystarczyła chwila nieuwagi – i ziemia skwapliwie spieszy na spotkanie. W takich właśnie momentach najłatwiej o zniechęcenie, rezygnację z raz wybranej drogi. Ale równie dobrze mogą one stać się dla nas okazją, by wrócić na drogę, z której niepostrzeżenie zboczyliśmy – bo już nam się wydawało, że możemy sami przejąć stery.
Lądując w błocie możemy spotkać Jezusa, który po raz kolejny upadł pod ciężarem krzyża. I razem z Nim powstać by wyruszyć dalej.
Jezu, naucz mnie przeżywać każdy mój upadek jako okazję do odkrycia Cię na nowo. Pomóż mi walczyć z pokusą zniechęcenia i porzucenia wielkich pragnień, które mi dałeś.
— Stacja VIII —
Jezus spotyka płaczące niewiasty
„Dusza miłująca nie nuży ani siebie, ani innych” (SŚM 96).
Łatwiej jest wzruszyć się reportażem o głodujących dzieciach z Afryki, niż uśmiechnąć się do nielubianej sąsiadki, czy kolegi z pracy. Ta prosta obserwacja pokazuje, że współczucie może stać się łatwą ucieczką od prawdziwej miłości. Tej miłości, na której rozwój mamy jakiś rzeczywisty wpływ – i która rzeczywiście może nas kosztować.
Jezus nie odtrąca płaczących nad Nim niewiast, choć ich głośne lamenty tylko powiększają Jego cierpienie. Pokazuje im za to, gdzie ich miłość najbardziej niedomaga – a więc gdzie może najowocniej wzrastać.
Jezu, pomóż mi kochać moich bliskich tak, jak oni tego potrzebują i pragną – a nie tak, jak ja chciałbym ich kochać. Naucz mnie dostrzegać w niedojrzałej miłości, jaką otrzymuję od innych, dalekie odbicie Twojej miłości – i zalążek dobra, któremu Ty pozwalasz wzrastać.
— Stacja IX —
Jezus upada po raz trzeci
„By rozmiłować się w duszy, nie patrzy Bóg na jej wielkość, lecz na wielkość jej pokory” (SŚM 102).
Co to znaczy być świętym? Wyobrażamy sobie świętych jako rumiane i uśmiechnięte postacie z pobożnych obrazków. Bez wad, bez skaz, bez zmagań, bez chwil ciemności i zwątpienia… Jeśli po takim opisie zaczyna w nas wzbierać irytacja – mamy za co dziękować Bogu. Bo w świętości nie chodzi o to, żeby się nie pobrudzić, ale żeby biec do końca – jakiekolwiek prze
szkody stanęłyby na drodze. Być może efekt zobaczymy dopiero „po drugiej stronie”. Tutaj liczy się jedno – by nie ustawać.
Ostatnią stacją przed dotarciem na szczyt Golgoty jest kolejny upadek Jezusa. I kolejne powstanie. Nie ma co się spodziewać, że u nas będzie inaczej.
Jezu, naucz mnie pokory i wytrwałości w dążeniu ku Tobie. Umacniaj mnie w chwilach zwątpienia, gdy wydaje mi się, że jesteś daleko, a ja nie mam już sił, żeby powstać i iść dalej.
— Stacja X —
Jezus obnażony z szat
„Doskonałość nie polega na tych cnotach, które dusza upatruje w sobie, lecz na tych, które Bóg w niej widzi (…)” (SŚM 113).
Są takie momenty, kiedy nasze życie duchowe wydaje się tkwić w jakiejś ślepej uliczce. Modlitwa przypomina statek, który ugrzązł na mieliźnie. Ewangelia, którą rozważamy, mogłaby być równie dobrze napisana po chińsku. Dobre postanowienia są tak bezskuteczne, jakbyśmy w ogóle ich nie robili.
Być może najbardziej boli nas wówczas, że nie możemy znaleźć w sobie nic godnego podziwu. Ale co było godnego podziwu w odartym z szat i z godności, stojącym przed tłumem skazańcu? Czy potrafimy uwierzyć, że właśnie w taki sposób możemy się upodobnić do Chrystusa – „wzgardzonego tak, iż mieliśmy Go za nic” (Iz 53,3)?
Jezu, umocnij moją ufność, że działasz we mnie nawet wtedy, gdy tak jasno widzę jak daleko jestem od ideału, który sobie stawiam. Naucz mnie z miłosierdziem patrzeć na własne i cudze słabości.
— Stacja XI —
Jezus przybity do krzyża
„Bóg bardziej pragnie od ciebie choćby najmniejszego stopnia czystości duszy niż największych dzieł, jakich możesz dokonać” (SŚM 12).
Lubimy działać. Lubimy czuć się potrzebni. Lubimy widzieć efekty naszej pracy. Ta naturalna potrzeba sprawia, że chcemy działać coraz więcej. Jeśli w porę się nie opamiętamy, zaczynamy uzależniać innych od siebie, aż w końcu wydaje się nam, że tylko od nas zależy zbawienie świata. Ale przede wszystkim to my uzależniamy się od poczucia własnej ważności.
Gwoździe, którymi przytwierdzono Jezusa do krzyża, przebijają tę iluzję jak mydlaną bańkę. Jezus wiszący na krzyżu nie może już nic „zrobić”. Nie może nawet ruszyć ręką. Może tylko kochać. I to jedno wystarczyło do zbawienia świata.
Jezu, zachowaj mnie od pokusy zbytniego aktywizmu i uzależniania innych od siebie. Naucz mnie, jak przemieniać moje otoczenie gestami prostej miłości.
— Stacja XII —
Jezus umiera na krzyżu
„Pod wieczór będą cię sądzić z miłości. Staraj się miłować Boga, jak On chce być miłowany, i zapomnij o sobie samym” (SŚM 59).
A co będzie, jeśli…? Ta drobna wątpliwość może wysadzić w powietrze najwspanialsze plany i projekty. Nie musi prowadzić do zupełnego zejścia z wybranej drogi. Wystarczy, że zmusi nas do ciągłego oglądania się za siebie. Podróżnik, który nieustannie wraca do drogowskazu, żeby sprawdzić, czy idzie w dobrą stronę, nigdy nie dojdzie do celu.
Umierający na krzyżu Jezus pokazuje, że kto kocha naprawdę, nie kocha na próbę. A kto stara się żyć na próbę, nigdy nie będzie żył naprawdę. Wierność miłości aż do śmierci – to najdoskonalsze upodobnienie do Chrystusa, jakie możemy sobie wyobrazić.
Jezu, daj mi siłę do walki z pokusą połowiczności. Pomóż mi zawsze wybierać miłość – i pozostać jej wiernym niezależnie od ceny, którą będę musiał za nią zapłacić.
— Stacja XIII —
Jezus zdjęty z krzyża
„Cóż ci pomoże, że dajesz Bogu tę rzecz, gdy On żąda od ciebie innej? Poznaj, czego Bóg żąda od ciebie, i spełnij to, a przez to lepiej zadowolisz swoje serce, niż czyniąc, co sam pragniesz” (SŚM 72).
Być może nic nie upokarza i nie drażni nas tak bardzo, jak niemożność decydowania o sobie. Nie ma żadnego znaczenia, czy ten, kto wyznacza nam kierunek działania, ma rację, czy nie. Jesteśmy w stanie poruszyć niebo i ziemię, by pokazać, że nie damy się złamać. I w ten sposób wcale nie robimy tego, co sami chcemy, a jedynie to, czego nie chce ktoś inny. Tylko czego właściwie chcemy my sami?
Jeśli nie oddamy się w ręce Boga z taką uległością, jak martwe ciało Chrystusa złożone w ramionach Maryi, nawet nie zbliżymy się do świętości. Być może taka perspektywa wydaje się gorsza od samej śmierci. Ale to jedyna droga prowadząca do pełni życia.
Jezu, kieruj moimi krokami, bym mógł dojść tam, gdzie Ty chcesz mnie doprowadzić. Naucz mnie odkrywać Twoje ślady w tym wszystkim, co sprzeciwia się mojej woli.
— Stacja XIV —
Jezus złożony do grobu
„Pamiętaj, że im kwiat delikatniejszy, tym szybciej więdnie i traci swój zapach, dlatego strzeż się i nie pragnij iść drogą pociech duchowych, gdyż (…) smaczny i trwały owoc rodzi się w zimnej i twardej ziemi” (SŚM 41).
Rozpacz nie musi przybierać spektakularnych form. W życiu duchowym może być dużo bardziej subtelna. Szepcze do ucha, że wszystkie te wielkie słowa o miłości i świętości może i są piękne, ale nieosiągalne. A jeśli już osiągalne, to na pewno nie przez nas. Po prostu trzeba się z tym pogodzić i jakoś urządzić na tym świecie.
Radość wielkanocnej niedzieli poprzedziła grobowa cisza soboty. Nawet uczniom wydawało się, że „sprawa Jezusa” jest już zamknięta i nie ma co czekać na inne zakończenie. Ale Bóg okazał się większy. Zawsze większy, niż nasze pomysły i projekty.
Jezu, nie pozwól mi poddać się rozpaczy, nawet jeśli nie widzę już przed sobą żadnej drogi. Daj mi nadzieję, której będę mógł się trzymać pośród ciemności – i poprowadź mnie poprzez noc do poranka zmartwychwstania.